top of page

Samotny żeglarz


Zebrulik zaspany wysiadł z pociągu. Choć peron był oddalony od morskiego brzegu o ładnych kilka kilometrów to już tu czuł słony posmak na języku. Poprawił paski plecaka i powoli ruszył w stronę portu. Było już dość późno, słońce powoli chowało się za dachami budynków, wszystkie przedmioty rzucały długie, nieco przerażające cienie. Zebrulik przystanął na chodniku czekając aż minie go krótki, rozdzwoniony tramwaj sunący środkiem jezdni. Nie wiedział dlaczego to zrobił. Nagle z uchylonego okna pojazdu wyfrunęła biała chusta lądując prosto na jego twarzy.

Mamrocząc coś pod nosem zebrał materiał i przyjrzał mu się uważnie. Chusta miała długie frędzle, była miękka - niezwykle przyjemna w dotyku. Zdawała się lśnić w promieniach zachodzącego słońca. A w jednym rogu miała wyhaftowaną małą, jednomasztową łódeczkę unoszącą się na falach w kształcie rybich łusek. Popatrzył przez chwilę za odjeżdżającym tramwajem. Wyglądało na to, że nikt nie zauważył zguby. "To bardzo dziwne" - pomyślał. "Ale zdaje się, że nikt nie będzie tej zguby szukał, a szkoda ją pozostawić na pastwę losu." Schował chustę do plecaka i ruszył w dół ulicy w nadziei, że znajdzie przytulne miejsce, gdzie będzie mógł spędzić noc.

Zatrzymał się przed dwupiętrową kamienicą z framugami okien pomalowanymi na intensywnie zielony, trawiasty kolor. Uśmiechnął się. Nad drzwiami widniał duży napis wykonany z giętego metalu, pomalowany na ten sam odcień co framugi: "Pokoje u Jana i Ludwiki". Nacisnął klamkę i wszedł do środka.

Owionął go ciepły zapach lawendy oraz drożdżowego ciasta. Od razu pomyślał, że jest bardzo głodny, bo w pociągu zapomniał zjeść kanapek... Przełknął ślinę. Przy kontuarze recepcji nikogo nie było. Ostrożnie nacisnął dość stary dzwonek. Rozległ się przyjemny, miękki dźwięk. Z uchylonych drzwi za ladą wyszedł wysoki, siwowłosy mężczyzna. Siateczka zmarszczek na jego twarzy opowiadała o długiej i ciekawej historii, jaką musiał przeżyć. Miał oczy koloru spokojnej, morskiej toni, w których czaił się uśmiech. Zebrulik od razu poczuł sympatię do tego człowieka.

- Witam pana, nazywam się Jan, jestem wnukiem pierwszego właściciela hotelu. Chciałby pan wynająć pokój? - Głos mężczyzny był chrapliwy, lecz mocny i donośny. Pasiasty w zadumie pokiwał głową. - Na jak długo pragnie się pan zatrzymać?

Tego Zebrulik nie przemyślał. Cichy głosik z tyłu głowy powtarzał, że trzeba iść, iść, wciąż przed siebie, byle dalej. Jednak z drugiej strony... był zmęczony, a dzień lub dwa na pewno nie zaszkodziłyby jego podróży. Dlaczego nie? Może nawet trzy dni.

- A więc trzy dni. Doskonale, proszę pana! Podróżuje pan poza sezonem, więc jest pan jednym z nielicznych gości. Może pan zejść rano na śniadanie do jadalni, jest w cenie noclegu. Tak samo jak kolacja. Obiadów niestety nie podajemy. Bardzo dziękuję i życzę udanego pobytu. - Mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie podając mu klucz z ciężkim, drewnianym brelokiem w z wygrawerowaną trójką. - Po schodach w lewo, trzecie drzwi.

Zebrulik powoli wspiął się na schody. Przekręcił klucz w zamku i wszedł do swojego pokoju. Pomieszczenie było niewielkie, jednak przytulne. Z szerokiego okna miał widok na dachy budynków, złoconych w tej chwili przez ostatnie promienie słońca, które z dziecięcą radością zaglądało do mieszkań. W oddali zobaczył mieniącą się przestrzeń morza. Zmęczony przetarł oczy. Porzucił plecak w nogach łóżka. Spod otwartej klapy wypadła znaleziona po drodze chusta.

Wziął ją delikatnie, położył się na nieco twardym materacu i zaczął się jej uważnie przyglądać. Była bardzo miła w dotyku. Miękka jak puszek, leciutka, śliska jak jedwab. Frędzelki tuż przy materiale ktoś zaplótł w bardzo wymyślne supełki. Łódeczka wyhaftowana nitką w pięknym, chabrowym kolorze przypominała mu dziecięce rysunki. Dotknął jej i nie wiedzieć czemu, poczuł kołysanie, jakby znalazł się na pokładzie statku. Uśmiechając się do siebie, przytulił głowę do poduszki. Zasnął bardzo szybko.

Tym razem poczuł chłodne rozbryzgi wody na twarzy. W ustach miał słony posmak, wiatr targał jego czarną grzywą napierając mocno na płachtę białego żagla. Siedział w niewielkiej łódeczce na środku nieskończonego morza. W jednej ręce trzymał ster, w drugiej talię przytwierdzoną do bomu. Fale podrzucały jego łupinką raz po raz, przelewając się przez dziób i mocząc mu ręce. Zachodzące słońce rzucało rdzawo-czerwone błyski na rozmigotaną, rozchwianą powierzchnię wody. Muskało spienione grzbiety fal jednocześnie otulając go ciepłym blaskiem. Poczuł się przez chwilę szczęśliwy tak jak nigdy dotąd. Wolny jak ptak. W oddali przed dziobem dostrzegł białą mewę. Roześmiał się. Jednak głos uwiązł mu w gardle, gdy spojrzał za swoje lewe ramię. Za jego maleńką łódką zbierały się gęste, czarne chmury, a pędząca z nimi ciemność zdawała się pożerać wszystko, nawet morze. Zebrulik zadrżał. Przeszył go ogromny strach. Błagał w myślach wiatr, by pomógł mu uciec, by pchnął jego skorupkę jak najdalej od nadchodzącej grozy. Jednak ciemność nadciągała co raz szybciej. Słyszał groźny pomruk...

Obudził się gwałtownie, wciąż ściskając białą chustę. Haft z łódką wyglądał nieco inaczej, teraz jakby przechylał się pod naporem ogromnej wichury. Zebrulik przetarł oczy, wyjrzał za okno. Jasny, chłodny blask na dachówkach sąsiednich domów mówił mu, że niedługo wstanie świt. Miał jeszcze dużo czas. Otulił się szczelnie kołdrą, schował głowę pod poduszkę i zasnął ponownie.

Tym razem wydawało mu się, że nie miał żadnych słów. Zapomniał o spadającej gwieździe, która odwiedziła go ponownie prosząc, by nie bał się i odważnie wsiadł na statek, mający przewieźć go na kraniec oceanu.

Wyróżnione posty
Sprawdź ponownie wkrótce
Po opublikowaniu postów zobaczysz je tutaj.
Ostatnie posty
Archiwum
Wyszukaj wg tagów
Nie ma jeszcze tagów.
Podążaj za nami
  • Facebook Basic Square
  • Twitter Basic Square
  • Google+ Basic Square
bottom of page