top of page

Głosy z mgły


"Przyjazna Fala" bezpiecznie dobiła do portu Odległego Kraju Za Oceanem. Chłodny wiatr wdzierał się pod wilgotne sztormiaki i rozrabiał na kei z uporem szarpiąc liny, wanty, buszując pod brezentowymi płachtami. Oddechy zamieniały się w postrzępione obłoczki pary. Zebrulik stanął na trapie na lekko chwiejnych nogach. Ogrom portu nieco go przytłoczył. Statki wielkie jak domy kołysały się na falach. Potrząsnął głową. Poczuł, że będzie mu brakowało pokładu pod stopami i towarzystwa Jana oraz pozostałych członków załogi. Ukłucie smutku przeszyło pasiaste serce, oparł się więc o burtę. Przez chwilę wpatrywał się w szarogranatową wodę, w której przebłyskiwały co chwilę srebrne rybki. Sięgnął do kieszeni po starannie ukrytego sucharka, pokruszył go i z zaciekawieniem patrzył, jak błyskawicznie znika w głodnych pyszczkach. Usłyszał kroki za sobą, ktoś położył mu dłoń na ramieniu.

- To twój cel podróży, przyjacielu? - Jan posłał mu zatroskany, ciepły uśmiech.

"Gdybym tylko to wiedział... Ale nie, nie wydaje mi się. To tylko przystanek, jeden z wielu."

- Coś cię gna... jakiś nieokreślony głód, prawda? Coś, czego nie potrafisz opisać, ale nie daje ci spokoju.

"Tak."

- Ufam, że zrobiłeś już pierwszy krok na drodze do tego, by ten niepokój wyciszyć. Ba, jestem o tym przekonany.

Zebrulik uśmiechnął się. Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z bosmanem.

- Będzie nam brakowało twoich obiadów, oj będzie...

- Choć z drugiej strony, dobrze, że schodzisz z pokładu, bo parę miesięcy na takiej diecie i "Fala" mogłaby nas wszystkich nie dźwignąć! - Z kubryku wynurzył się Mateusz razem Teo. Obydwaj trzymali w dłoniach pakunki owinięte w brezentowe płachty. Marko i Siergiej szli do nich po kei z zaczerwienionymi od wysiłku twarzami.

"Phi! Nikt wam nie kazał jeść tak dużo." Zebrulik roześmiał się.

- Ale zrobiłeś nam na zapas zapiekankę z jabłkami?

"I z cynamonem. Cynamon musi być zawsze."

- Zapamiętamy ten cynamon do końca życia, przyjacielu. - Jan chuchnął w dłonie - Jesteś pewien, że nie chcesz zostać z nami na pokładzie jeszcze jednej nocy?

Pasiasty spojrzał na migoczące w oddali światła. Zadrżał i nie miał pewności, że powodem jest tylko przeszywający chłód.

"Gdybym został tę jedną noc..." - Pokręcił głową.

- Rozumiem... Przyjacielu, nie bądź smutny! Masz w końcu to! - poklepał dłonią po kieszonce, w której trzymał buteleczkę ze swoimi okruszkami szczęścia. - Będziesz o nas pamiętać cokolwiek by się nie zdarzyło, a my będziemy pamiętać o tobie... Poza tym z pewnością niedługo zapełnisz ją w całości.

- Chcemy... - Teo odchrząknął. - Chcemy dać ci coś, bo z tego co zauważyliśmy w swoim bagażu nie przewidziałeś faktu, że w Wielkim Kraju Za Oceanem też zaczyna się zima. I jest znacznie ostrzejsza niż w domu. Więc... prezent od nas. Na pożegnanie, panie "zawsze z cynamonem".

Zebrulik zdumiony wziął podarowane mu paczki. W jednej znalazł gruby, wełniany koc, w drugiej płaszcz, trzecia zawierała ciepłe buty, a czwarta rękawice. Poczuł, że wilgotnieją mu oczy...

- Bez łez, chyba, że są to łzy radości! - Jan również wyglądał na wzruszonego.

"Cieszę się, że was spotkałem."

Pożegnania zawsze są trudne... Zebrulik nigdy nie potrafił sobie z nimi poradzić, kiedy w końcu udało mu się zebrać bagaże i zejść z "Przyjaznej Fali" szedł szybko nie oglądając się za siebie, w obawie, że mógłby jeszcze zawrócić. Może nie byłoby to takie złe... ale czuł, że przed nim jeszcze daleka droga. Kiedy opuścił port i wszedł do miasta zrobiło się już ciemno, a po ciasnych uliczkach zaczęła snuć się gęsta, mleczna mgła. Wydawało mu się, że pożera wszelkie dźwięki. Spowijała świat niczym warstwa waty. Spotykani ludzie mijali go nie zaszczyciwszy obcego spojrzeniem. Zadrżał mimo grubego, ciepłego płaszcza, który dostał od załogi. Przechodnie bardzo mu się nie podobali. Mieli takie puste, smutne spojrzenia, blade wargi i bardzo nieszczęśliwe miny. Poza dobrze sobie znanym ciężarem na piersi poczuł również ukłucie niepokoju, które kazało mu gwałtownie przyspieszyć kroku. Niemal biegł od latarni do latarni, przystając w ciepłych kręgach ich światła, by na chwilę złapać oddech. Mgła otaczała go jak ciężka płachta.

Wtedy usłyszał... głosy. Cichutkie, syczące, nie groźne, ale bardzo nieprzyjemne. Były zimne jak krople wilgoci osiadające na materiale. Zdawały się wdzierać bezpośrednio do jego głowy, bez udziału uszu. Zacisnął mocno powieki, jakby mogło mu to w czymkolwiek pomóc. Choć jeśli miałby jednocześnie widzieć i słyszeć to coś, co do niego mówiło, zdecydowanie wolał ograniczyć się do jednego zmysłu.

Nie bardzo mógł zrozumieć o czym szepczą do niego głosy z mgły, ale czuł, że ma co raz więcej wątpliwości co do powodzenia swojej wyprawy. Był sam, malutki, niezrozumiany, obcy. Jak miałby sobie poradzić ze wszystkim, co go czekało? Nie radził sobie przecież nawet w znanym miejscu... Co prawda nikt nie powiedział mu o tym głośno, ale on dobrze o tym wiedział. Widział rzucane mu spojrzenia, ciche słowa gdzieś w kuchni, gesty. Ha. Głupi pasiasty, z głupimi marzeniami, chciałby osiągnąć niewiadomo co. Rzucił się na coś, doskonale zdając sobie sprawę, że to wszystko bez sensu...

Oparł się o śliski mur. Głosy z mgły rozbrzmiewały chórem w jego myślach i czuł, że robi mu się co raz zimniej. Chłód rósł w sercu, powoli ogarniając całe ciało. Potrząsnął głową. Chciało mu się płakać, strach niemal pożerał go od środka. Zamknął dłoń na płaszczu. Wtedy coś połaskotało go w palce. Otworzył oczy. Cichutkie brzęczenie z wewnętrznej kieszeni zaintrygowało go, zwłaszcza, że rozchodziło się z niej również przyjemne ciepło, nieustępliwie walczące z zamykającą się na nim lodową skorupką. Wyciągnął szklaną buteleczkę.

Poczuł zapach słonego wiatru, kołysanie pokładu pod stopami i promienie słońca ślizgające się po falach. Usłyszał śmiech załogi "Przyjaznej", a wspomnienie ich zadowolonych min podczas objadania się szarlotką sprawiło, że roześmiał się sam do siebie. Cumowanie do portu w Mieście Po środku Niczego, kiedy Mateo stracił równowagę i wylądował w zimnej wodzie, opowieści Jana podczas kolacji, wachta w księżycową noc. Spadające gwiazdy. Zgromadzone w buteleczce okruszki szczęścia zdawały się poruszać, jakby odbijały się od jej ścianek, gadając cicho w swoim dziwnym języku. Zebrulik odetchnął. Już nie było mu zimno. Wyprostował się. Mgła wciąż kłębiła się wokół niego, ale wydawała się inna, lżejsza.

Ktoś podszedł do niego, młody rudy chłopak w watowanej kurtce i wysokich, ocieplanych butach.

- Hej, kolego! Wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś się miał zaraz przewrócić...

Zebrulik spojrzał na niego i uśmiechnął się słabo.

"Już jest chyba dobrze..."

- Jesteś przyjezdnym, prawda? Nowy? Masz nocleg? Chodź, zaprowadzę cię do porządnego zajazdu, dają tam świetną zupę rybną i powinni mieć wolne łóżka. Moja ciotka go prowadzi, nie zedrze z ciebie. Jestem John.

Pasiasty dał się porwać potokowi słów chłopaka. Miał miły głos, dźwięczny. I wydawał się szczerze zainteresowany tym, żeby pomóc obcemu. Rozejrzał się jeszcze po twarzach mijanych ludzi. Przez moment zamrugał zdumiony. Były... zwyczajne. Normalne. Zupełnie jakby przedtem oglądał świat przez jakieś magiczne okulary.

"Nie wiem ile tu zostanę... Pewnie tyle ile będzie trzeba."

John dalej mówił, zasypując go informacjami. Zebrulik roześmiał się w duchu. Na moment przystanął, dostrzegając między płytami chodnika coś błyszczącego. Zdziwił chłopaka schylając się po maleńką drobinkę.

"To okruch szczęścia, John!" Pokazał swojemu przewodnikowi lśniący punkcik. "Chcę uzbierać tyle, ile będę mógł!"


Wyróżnione posty
Sprawdź ponownie wkrótce
Po opublikowaniu postów zobaczysz je tutaj.
Ostatnie posty
Archiwum
Wyszukaj wg tagów
Nie ma jeszcze tagów.
Podążaj za nami
  • Facebook Basic Square
  • Twitter Basic Square
  • Google+ Basic Square
bottom of page