top of page

Z przyjazną falą


Zebrulik stanął w portowej bramie. Wiatr mierzwił jego grzywę zostawiając na języku słonogorzki posmak soli. Zzmrużył oczy. Było wcześnie, bardzo wcześnie. Słońce dopiero zaczęło wychylać się zza horyzontu. Ale wskazany przez właściciela hotelu człowiek kazał mu się stawić właśnie o tej godzinie. Szukał wzrokiem swojego statku. Wędrował powoli wzdłuż kei czytając imiona łodzi. Biała, smukła mewa zanurkowała tuż przy nim wyciągając z wody trzepoczącą się rybę. W końcu zatrzymał się przy niezbyt dużym, za to dość starym kutrze. Nie wyglądał zbyt imponująco, ale przecież nie o to w tym wszystkim chodziło. Zebrulik przystanął przed trapem i spojrzał na nazwę swojego nowego domu, w którym spędzi zapewne najbliższy miesiąc lub dwa.

"Przyjazna Fala". Uśmiechnął się po przeczytaniu tego. Usłyszał kroki za sobą. Obrócił się i dostrzegł zmierzającego w jego stronę mężczyznę spotkanego w hotelu. Jan. Przypomniał sobie jego imię. Bosman "Przyjaznej Fali." Był niski, ale krępy i mocny. W jego niebieskich oczach tańczyły przyjazne iskierki, które od pierwszej chwili spodobały się Zebrulikowi.

- A więc jesteś.- Jan uścisnął mu dłoń. - Dobrze, przez chwilę bałem się, że nas wystawisz i w ostatniej chwili zostaniemy bez kucharza. - Roześmiał się. - A żaden z nas nie potrafi gotować. Można powiedzieć, że spadłeś nam z nieba.

"Albo przygnała mnie przyjazna fala..." - Zebrulik uśmiechnął się. - "Dobre jedzenie jest potrzebne zawsze i wszędzie."

- Tak jest mój drogi. Zapraszam na pokład. Mam nadzieję, że nie będziesz cierpiał na chorobę morską.

Zebrulik stanął na trapie. Jeszcze raz obejrzał się za siebie, na powoli budzące się do życia miasto i port. Mewy podrywały się do lotu muskając skrzydłami maszty zacumowanych jachtów. "Czuję, że zaczyna się przygoda..."

Pierwsze dni spędzone na morzu były dla niego trudne. I nie chodziło tu o kołysanie pokładu pod stopami, czy chłodną wilgoć wdzierającą się nawet pod wodoodporny płaszcz i kaptur. Ani nie o fakt, że dobrowolnie zamknął się w metalowym pudełku z nieznanymi mu ludźmi. Bosmana i czterech pozostałych załogantów polubił i od razu nawiązała się między nimi nić porozumienia. Oni polubili jego zupę jarzynową, on ich opowieści. Wszystko wydawało się być w porządku, ale Zebrulik czuł tę całkowicie nieokreśloną pustkę i ciężar w piersi. Czasem wychodził wieczorem na pokład i patrzył w rozgwieżdżone niebo wspominając spotkanie z Księżycem. W głowie brzmiał głos spadającej gwiazdy. Podążał za jej obietnicą, ale czegoś... brakowało.

Poprawa nastąpiła zupełnie nieoczekiwanie, po długim, mokrym i zimnym dniu spędzonym na pokonywaniu wyjątkowo szalonych, złośliwych fal. Wiatr z radośnie wywieszonym ozorem kręcił się za własnym ogonem, zbierał pył wodny ciskając nim o "Przyjazną", która mozolnie wspinała się po swoich imienniczkach. Światło słońca opadało na nich rozbite na miliony drobnych kropel. Pod wieczór wszyscy byli przemarznięci, a w głowach tliła się myśl o kubku gorącego napoju i kocu.

Zebrulik nastawił imbryk z wodą na herbatę, wrzucił kilka saszetek do wielkiego, mocno wysłużonego dzbanka, sprawdził czy na pewno o niczym nie zapomniał . Obejrzawszy wszystko dokładnie postanowił wyjść na pokład. Owinął się szczelnie szalikiem, zarzucił sztormiak na ramiona i wspiął się po stromych stopniach. Wiatr ucichł, zapewne zmęczony swoim szaleństwem. Słońce powoli chowało się za horyzontem rozjarzając ognistą czerwienią brzuchy nadciągających z zachodu, pierzastych chmur. Tańczyło po spokojnych już falach, przemawiając w nieznanym mu języku.

Bosnam stał w sterówce, mrużąc oczy przed światłem. Uśmiechnął się do pasiastego, choć na twarzy malowało się znużenie. Jemu również ten dzień mocno dał się we znaki.

"Ale herbata z odrobiną koniaku i zapiekanka z jabłkami każdemu poprawia humor!"

- O tak, przyjacielu! Zwłaszcza zapiekanka z jabłkami. Z cynamonem? - Jan roześmiał się, wciąż wpatrując się w wodę.

"Cynamon jest zawsze!" - Zebrulik podążył wzrokiem za spojrzeniem bosmana. I nagle zamarł w bezruchu, bo jego oczom ukazało się coś niesamowicie dziwnego. Wydawało mu się, że w wodzie, a raczej tuż pod jej powierzchnią coś się unosi. Coś lśniącego jak poranna rosa. Jakby jarzące się własnym światłem okruchy bursztynu. -"O rany... mam przywidzenia!" - sapnął zdumiony.

-Nie, mój drogi, nie masz. Biegnij szybko do Matiego, niech da Ci siatkę na krewetki. Tę na długim kiju. Wyłów tyle, ile dasz radę. - Bosman klepnął go w plecy. - No, leć!

"Co to...?"

- Najpierw siatka, bo przepadnie. A potem ci powiem. Biegnij!

Zebrulik nie kazał sobie dwukrotnie powtarzać. Gnany ciekawością błyskawicznie znalazł się na pokładzie, chwycił podaną mu przez Mateusza siatkę na krewetki i wychylając się mocno za burtę zanurzył ją w wodzie tuż przy kutrze. Mieniące się drobinki zdawały się żyć własnym życiem, nurkując, umykając, zbijając się w ciasne grupki i rozbryzgując nagle na boki. Jednak po chwili udało mu się schwycić kilka do sieci. Z okrzykiem radości spróbował wyciągnąć zdobycz o mało przy tym nie wylatując za burtę. Tylko refleks Matiego i Teo ocaliły go przed nieplanowaną kąpielą. W końcu, zziajany, ale wyjątkowo rozradowany położył swoją zdobycz na pokładzie.

To dziwaczne "coś" było leciutkie jak bursztyn, ale bardziej lśniące, twarde.... Nie wiedział zupełnie z czym ma do czynienia. Dotknął jednego z "okruszków" (bo z okruszkami mu się skojarzyły) i cofnął gwałtownie rękę. Był ciepły! Jak kocie futerko.

- Trzymaj, przyjacielu. - Za jego plecami stanął bosman z małą szklaną buteleczką o szerokiej szyjce. - Wrzuć je tutaj. - Wyglądał na zadowolonego.

"Ale... co?"

- To... są okruchy szczęścia. Twojego szczęścia.

"Jak to?" Zebrulik był zdezorientowany.

- Każdy z nas ma swoje szczęście. Nie jest czymś stałym, litym jak kamienny blok. Składa się właśnie z takich okruszków. A ty chyba właśnie zacząłeś zbierać swoje, prawda?

Pasiasty wciąż nie bardzo rozumiał. Zawsze wydawało mu się, że szczęście jest niczym sztaba złota, solidne i stałe.

"Poza tym... co z bosmanem? Chyba powinienem się podzielić?"

- Nie, nie, nie! Ja swoje mam. - Roześmiał się Jan sięgając do kieszonki na piersi swetra. Wyciągnął pełną bardzo jasnych, świecących ciepłym blaskiem drobinek buteleczkę, bardzo podobną do tej, którą trzymał właśnie Zebrulik. - Każdy z nas ma. - Mateusz i Teo pokiwali w odpowiedzi głowami, a ze sterówki rozległy się potwierdzające okrzyki Marko i Sergieja. - A tobie... wyraźnie tego brakowało. Wiedziałem, że po dniu takim jak ten drobinki często się pojawiają. I miałem szczerą nadzieję, że uda nam się na nie trafić. Śmiało, schowaj je. - Poklepał go po ramieniu.

Zebrulik uśmiechnął się. Ostrożnie przełożył swoją zdobycz do naczynia. Przez chwilę zrobiło mu się dziwnie, widząc, że okruszki nie sięgnęły nawet do jednej czwartej wysokości butelki.

- Spokojnie, na pewno uzbierasz całą. - Mateusz skończył zabezpieczać pokład i wyszczerzył się do niego w uśmiechu. - Po kawałeczku i ani się spostrzeżesz, a będzie pełna! A przy okazji... nie wspominałeś czegoś o zapiekance z jabłkami?

"I z cynamonem." pasiasty drgnął. "Herbata!" - Zamknął starannie buteleczkę po czym na złamanie karku pognał do kambuza popędzany wysokim, niecierpliwym gwizdem doprowadzonego do ostateczności imbryka.

Od tamtej chwili zrobiło się jakoś inaczej. Łatwiej. Zebrulik codziennie siadał na swojej koi trzymając w dłoniach drobinki swojego szczęścia. Poczuł, że ta pustka jakby się zmniejszyła. Kiedy potrząsał naczyniem widział uśmiechy bosmana i reszty załogi, światło słońca na falach, dziób "Przyjaznej Fali" tnący spokojnie wodę. Poczuł, że naprawdę warto było rozpocząć tę przygodę. Pewnego dnia pełniąc swoją wachtę wyszedł na pokład podczas pełni i zupełnie nie wiedząc czemu pomachał księżycowi. A ten... mógł przysiąc... mrugnął do niego! Rozpoczynając kolejną część opowieści.


Wyróżnione posty
Sprawdź ponownie wkrótce
Po opublikowaniu postów zobaczysz je tutaj.
Ostatnie posty
Archiwum
Wyszukaj wg tagów
Nie ma jeszcze tagów.
Podążaj za nami
  • Facebook Basic Square
  • Twitter Basic Square
  • Google+ Basic Square
bottom of page